Wczoraj
wróciłem do domu. Przed snem długo raczyłem się muzyką z
YouTube. Naszło mnie znów bardzo na flamenco – acz muzyka
węgierska też nadal mnie bierze. Pilar Bogado i MaríaCarrasco – jak one śpiewają! Ale starzy mistrzowie też, np.
Chato de la Isla. I El Chocolate.
W
melizmatach i wibratach cante jondo jest coś takiego, że
otwierają we mnie „piekła i raje” - docierają do tych
zakamarków, które przy innych rodzajach muzyki pozostają na głucho
uśpione jak Śpiąca Królewna. Jak mógłbym odejść od muzyki tak
wyzwalającej, budzącej?
I znowu wyraźnie czuję, że na przekór krytykom chcę śpiewać z
całą masą vibrato i drżeń na granicach między dźwiękiem
czystym i nieczystym – bo życie też jest taką oscylacją między
światłem a mrokiem, między pewnością a zwątpieniem, między
prostą drogą a zaułkami, w których nie wiadomo czego szukamy.
Piękno cante wyłania się z niepięknego głosu, nawet z
życia niepięknego, ale przeżywanego ze szczerością,
zaangażowaniem i dążeniem do prawdy mimo wszystko. Chcę, żeby
śpiew bardziej wzruszał niż wzbudzał podziw.
Mnóstwo spraw, którymi się zajmuję, to sprawy apollińskie
– jak najwięcej światła, upraszczanie, odrzucanie tego, co „nie
służy”, szukanie kompromisu albo z kolei bezkompromisowe
obstawanie przy tym, co najlepsze, najczystsze. Ale są też te
strony osobowości, które czują się doceniane i kochane tylko w
klimatach dionizyjskich – gdy wolno im się wyrażać bez
cenzury i żywiołowo. Czasami nie ma nikogo, komu można by je
zwierzyć, odsłonić – bo po prostu nikt nie jest otwarty na
wysłuchanie i zrozumienie. Ale można je wyśpiewać. Wtedy własna
dusza usłyszy i będzie usłyszana, a – kto wie? – może i w
kimś zamkniętym coś w środku zarezonuje, zadźwięczy, podskoczy,
zawoła „Tak, właśnie tak!” – nawet wbrew woli „właściciela”,
to znaczy ego stojącego na straży?
Na zakończenie, jeszcze raz oddam głos Chato - akompaniuje Pepe Habichuela:
Na zakończenie, jeszcze raz oddam głos Chato - akompaniuje Pepe Habichuela:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz