poniedziałek, 25 lipca 2011

Flamenco w Łomiankach


...czyli też my. Zapisuję z opóźnieniem - gdy się coś dzieje, nie zawsze jest czas zasiąść do bloga; często jest dokładnie na odwrót. Anika przeczuwała, że nasz występ w znanym jej miejscu, pubie "Lemon Tree" będzie należał do udanych - i nie pomyliła się. Może to było trafne przeczucie, a może samospełniająca się przepowiednia, w każdym razie wychodziliśmy stamtąd zadowoleni, i z błogim wrażeniem, że publiczność też. Wszystko miało się odbyć pod gołym niebem, w obszernym tzw. ogródku, ale przyroda miała inne plany. Wiatr, chłód i chyba deszcz skłoniły organizatorów do przeniesienia imprezy do wnętrza, w sam środek pubowego gwaru, rozkręconego już przez czyjeś urodziny i... zawody łucznicze. Na prędce została przygotowana i umocowana podłoga do tańczenia o powierzchni ok. 2 m kw. (może półtora, ale cóż to dla dzielnych polskich flamenquit zaprawionych do ćwiczeń w blokowych mieszkankach!) Nagłośnienie nie było idealne, ale grunt, że raczej pomagało niż przeszkadzało.
Ponad godzinny (w 2 setach) koncert naszego stałego 4-osobowego składu tym razem uświetniła tańcem Ula Stachyra. Jednak pierwotny zew tańca w końcu brał górę także w Iwonie, na co dzień zajętej gitarą, i pod koniec każdego seta musieliśmy robić tło a palo seco.
Publiczność, jako się rzekło, okazała się bardzo sympatyczna i skłonna do integracji. Możliwe, że sprzyjała temu fizyczna bliskość w pubie, a może to dobra atmosfera tworzona przez bywalców tego konkretnie lokalu, jego właściciela i personel (my także czuliśmy się zadbani i dobrze przyjęci, co niewątpliwie pomagało się wyluzować i otworzyć). Takie chwile sprawiają, że jeszcze bardziej chce się to robić, ćwiczyć, współpracować. Zastrzyk dobrej energii na początek lata.

Brak komentarzy: