wtorek, 5 kwietnia 2011

Koncert Solo Flamenco w ub. niedzielę

Było warto. 14-go przyjeżdża Paco Peña ze swoją Companiją, ale nie wiem, czy zdoła zrobić na mnie większe czy choćby podobne wrażenie - poprzeczka została ustawiona tak wysoko! Solo Flamenco w niedzielę przedstawili niewiele utworów, ale za to były długie i bardzo wyraziście zaprezentowane. Oryginalne, misterne aranżacje gitarowe Marty i Kuby - np. petenera, która zaczęła się od długich, delikatnych tremolo, zanim pojawiły się proste cięcia znajomych, dramatycznych akordów.

Zaczęli od soleá (apolá?) por bulería, wściekle zatańczonej przez nieznaną mi dziewczynę - jak rozumiem, Nadię. Potem zrobiło się bardzo lirycznie z ową petenerą. Fernando swoim głębokim głosem wyśpiewał narodziny i śmierć Petenery, a Małgosia całą sobą zatańczyła wszystko, co było pomiędzy, rozwijając i zwijając chustę niczym skrzydła kobiety, która rzuca się w życie jak ptak chwytający wiatr.

Emocje można było wyciszyć przy insturmentalnym utworze dwojga gitarzystów, po czym zrobiło się bardzo mrocznie. Nadia wyszła w męskim stroju (czarnym, a jakże!), i działo się tam dużo i szybko, zanim mocny głos Fernando zabrzmiał jakąś ostateczną nutą siguiriyi. Niesamowity jest kontrast między szybkim, gwałtownym tańcem a powolnym jak marsz w kierunku śmierci śpiewem.

Pod koniec koncertu klimat stał się, dla odmiany pogodny. Małgosia przyszła i usiadła w jasnej spódnicy i bluzce w kwiaty, i wyglądała jak panna młoda na góralskim weselu, więc byłem gotów się założyć, że teraz będzie alboreá. Ale nie. Zaczęło się od alegríi w wersji instrumentalnej (z palmas), potem było coś szybkiego i pogodnego, czego raczej też nie kojarzę - pewnie to była owa bambera, a mnie to się kojarzyło z rondeñą i verdiales, stylami z rejonu Málagi. Wtedy Małgosia pokazała w tańcu bardzo radosną stronę swojej natury (która zresztą wyraźnie u niej przeważa) - cała była radością.

Uroczystą pieśń ślubną zostawili na sam koniec - En un verde prao... zatańczyła Nadia w zieleni do samej ziemi. Mocno zaczęli, mocno zakończyli. Oczywiście, nie obyło się bez bisu, oczywiście por bulerías. Marta grała, Fernando śpiewał, dziewczyny robiły palmas, ale w końcu dały się zachęcić do pataítas, publiczność odetchnęła fiestowym klimatem...
I trzeba było wychodzić, ale było z czym...

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

czesc Pawel :-)
Cieszymy sie ze sie podobalo i dzieki za bezstronny i szczery opis wrazen :-)
Dzieki tez od Fernando :-)
To pierwsze - jesli jeszcze pamietasz - to byla bambera, a to radosne co tanczyla Gosia - dobrze myslales, to bylo verdiales.
Mam nadzieje ze nie obrazisz sie jesli podesle link Gosi, Nadii i Kubie .
Pozdrawiam, Marta Guisado