Wczoraj
wróciłem do domu. Przed snem długo raczyłem się muzyką z
YouTube. Naszło mnie znów bardzo na flamenco – acz muzyka
węgierska też nadal mnie bierze. Pilar Bogado i MaríaCarrasco – jak one śpiewają! Ale starzy mistrzowie też, np.
Chato de la Isla. I El Chocolate.
W
melizmatach i wibratach cante jondo jest coś takiego, że
otwierają we mnie „piekła i raje” - docierają do tych
zakamarków, które przy innych rodzajach muzyki pozostają na głucho
uśpione jak Śpiąca Królewna. Jak mógłbym odejść od muzyki tak
wyzwalającej, budzącej?